czwartek, 23 lutego 2012


Jak to się wszystko zaczęło

            A no zaczęło się wszystko niewinnie jak zawsze. Pewnego razu chyba majową porą  zaproponowano mi wyjazd do Akureyri, moi znajomi jechali polatać, ja miałem w planach zwiedzanie oraz wyprawę na ryby, co było na tamtą chwilę moim głównym hobby. Podczas jednej z pierwszych wypraw w góry zostałem poproszony o zjechanie samochodem na lądowisko i tam właśnie po raz pierwszy fizycznie zetknąłem się z tym sportem, tam nastąpiła moja pierwsza sesja groundhandlingowa. 
Po powrocie do domu, moje myśli coraz częściej uciekały na zieloną łąkę, gdzie mogłem ćwiczyć ze skrzydłem, zamiast nad jeziora, z których mogłem wyciągać lśniące tęczaki. Po paru sesjach na ziemi wybrałem się z chłopakami Szczepanem oraz Dimitrim na górkę, żeby popatrzeć jak latają. Wszedłem sobie na małe wzniesienie i nie wiedzieć kiedy, miałem uprząż na plecach. Dodawać nie muszę, że byłem jeszcze całkowicie zielony. Gdy skrzydło weszło nad moją głowę usłyszałem od Szczepana odwróć się i biegnij! Po dwóch krokach znalazłem się  w powietrzu. Tego dnia „wzbiłem się” się może na 20 metrów, ale w tym czasie wydawało mi się, że wiszę na wysokości 2 kilometrów. Pierwsze lądowanie miało miejsce na jednym z niewielu drzew rosnących na Islandii. Wtedy już wiedziałem, że połknąłem przynętę, haczyk, ciężarek oraz spławik.  Przez kilka kolejnych miesięcy nie myślałem o niczym innym. Zabrałem się za studiowanie literatury oraz intensywne ćwiczenia na ziemi. W październiku tego samego roku zakupiłem moje pierwsze skrzydło, Plus Dudek rozmiar 28 z trymerami, uprząż Karpo Standart oraz zapas jakiejś czeskiej firmy. Kiedy miałem już za sobą zakup podstawowego sprzętu, zacząłem dokupywać dodatki: kask, wario, gps oraz ubrania.
 Większość czasu spędzałem na sprawdzaniu prognozy pogody, szukając warunków chociaż do groundhandlingu. Pod koniec listopada doznałem pierwszej kontuzji, próbowałem wystartować z wiatem w plecy około 0,2m/s, skończyło się poważnym skręceniem kostki, które leczyłem przez około 6 miesięcy. Mój pierwszy świadomy zlot miał miejsce 27 marca 2011 z górki zwanej Hafrafell. Było cudowanie! W maju skończyłem kurs oraz zrobiłem licencję paralotniową. Wiosna i lato upłynęły mi na pracy, przeglądaniu prognozy pogody oraz wyprawach na górki. Po wykonaniu paru zlotów zacząłem próbować nieśmiało żagla, a potem termiki, na którą  jeszcze nie byłem gotowy. W międzyczasie doświadczyłem czynności towarzyszących lataniu, takich jak paradriving czy parawaiting.
Przyszła jesień, słota, a potem zima i islandzka niepogoda. Wspomniane wcześniej zjawiska, zwłaszcza paradriving, skłoniły mnie do szukania alternatywnego sposobu latania. Moi znajomi latali również na silnikach. Postanowiłem spróbować. Po pierwszym locie stwierdziłem, że nie jest to, aż tak „nieetyczne” wobec latania swobodnego. Zacząłem myśleć o kupieniu napędu. Mój drugi lot na PPG nie wyglądał różowo, popełniłem błąd i nie zapiąłem kasku, latałem parę minut w termice, chciałem sprawdzić, co się dzieje ze skrzydłem i w tym właśnie momencie kabel od radia wciągnał mi kask prosto w silnik. Wylądowałem awaryjnie, ale bezpiecznie. Po wszystkim zdałem sobie sprawę, że miałem dużo szczęścia, wychodząc z tego cało. Dzięki tej przygodzie zrozumiałem, że latanie z napędem i szybowanie swobodne to dwa różne światy.
Właśnie wróciłem z wyprawy  na Teneryfę, gdzie uczyłem się jak latać w termice, polecam każdemu to miejsce. Doświadczony instruktor Tandemu pokazał mi, na czym polega latanie w termice, wytknął błędy, jakie popełniałem podczas pilotażu. Każdemu kto zaczyna przygodę z lataniem i ma już jako takie doświadczenie, ale nadal uważa się, tak jak ja za początkującego polecam taką lekcję poglądowa.

poniedziałek, 6 lutego 2012

Zimowy, islandzki paramotoring

Styczeń rzadko pozwala paralotniarzom ma Islandii na cokolwiek innego niż wspominanie letnich lotów, ewentualnie planowanie przyszłych. A tu proszę - w styczniowy weekend (inne dni tygodnia praktycznie odpadają z powodu ciemności która zalega ok godziny 16) udało nam się polatać na napędzie w towarzystwie słońca i śniegu. Co prawda lot Pawła nie skończył się po jego myśli (o tym później), ale generlanie dzień zakończył się paraklotniowym sukcesem, który przypieczętowany został triumfalnym zlotem z pobliskiej górki - Ulfarsfell. Miejmy nadzieję, że poczatek roku wyznaczył pewne standardy, przynajmniej zimowe.