środa, 5 września 2012

I po letnim lataniu..

Lato uszło z Islandii. Jeszcze zbocza pełne jagód i jakby nagrzane słońcem, a tu już wiatr i deszcz batoży wyspę niemiłosiernie. Taki nagły zwrot akcji jest niemal regułą na Islandii i jak zwykle trudno jest uwierzyć, że to już koniec sezonu, że jedynie wyczekiwanie na pogodny weekend, dopieszczanie paralotniowego sprzętu i filmy o lataniu będą nas trzymać przy nadziei aż do maja.
Po niesamowitym długim weekendzie na początku sierpnia, podczas którego zaliczyliśmy wiele personalnych rekordów (ach te długie loty na Herdisarviku) pogoda jakby zacięła się i nawet po statystykach można zobaczyć stały spadek ilości lotów. Jedynym przerywnikiem były spontaniczne zawody paralotniowe "Potturinn" w Husafell, gdzie prawie wszystkim udało się zaliczyć skromne cross-country startując ze szczytu Strutur. Przy okazji mieliśmy możliwość doświadczyć rzadkiego na Islandii zjawiska dust-devil które tworzy mini trąby powietrzne mogące porwać glajta z pilotem na niekontrolowaną "przejażdżkę" w stylu extremalnego rodeo. W moim przypadku skrzydło uniosło mie do góry mimo, iż byłem przypięty tylko jedną taśmą nośną. Na szczęście skończyło się na ciekawych zdjęcach.
Rosnące doświadczenie wielu pilotów sprawia, że często wybierają oni latanie zagranicą, gdzie oprócz potężnego progresu godzinowego można zrobić np. kurs bezpieczeństwa lub popróbować akro. na przełomie grudnia i stycznia 2013 spora grupa islandzkich (i polskich!) pilotów wybiera się razem na latanie do RPA. W planach wiszenie godzinami na nadmorskich klifach z czystymi piaszczystymi plażami poniżej. Więcej o tym później.
Tymczasem po grenlandzkich szlifach PPG będziemy z pewnością częściej używać tego cudownego wynalazku, który oszczędzi nam sporo frustracji i godziny jazdy w poszukiwaniu islandzkiego wiatru. Aby tylko weekendy nie zawiodły oczekiwań.

Herdisarvik. Fot. Tomasz Chrapek

Herdisarvik. Fot. Tomasz Chrapek

Wingovery na Ulfarsfell. Fot. Tomasz Chrapek



środa, 11 lipca 2012

Droga do Isortoq

Po kilkugodzinnej podróży łodzią wypełnioną sprzętem paralotniowym, wylądowaliśmy wreszcie w bazie Isortoq.
Pierwsze dni upłynęły nam na klarowaniu sprzętu i lotach rozpoznawczych w okolicy. Udało nam się zobaczyć z powietrza pierwsze renifery oraz polatać nad lodowcami.
Dorga do Isortoq.  Fot. Tomasz Chrapek
Nocne lądowanie. Fot. Tomasz Chrapek

Wieczorny lot powyżej 1000m.  Fot. Tomasz Chrapek

Szczepan na Synthesisie.  Fot. Tomasz Chrapek

Pierwsze renifery.  Fot. Tomasz Chrapek



piątek, 22 czerwca 2012

Grenlandia. Ku przygodzie

Jutro ruszamy ku przygodzie. Z lotniska w Reykjaviku lecimy do miasteczka Qaqortoq, gdzie przesiadamy się na łódź by po kilkugodzinnym rejsie wysiąść ostatecznie w Isortoq. Tam, na odizolowanej od cywilizacji farmie będziemy przez następne półtora miesiąca latać nad pociętym fiordami i rzekami lodowcowymi terenem zaganiając pasące sie dziko renifery.
Idea wykorzystania paralotni z napędem (PPG) przy hodowli reniferów pojawiła się po raz pierwszy rok temu, gdy grenlandzcy farmerzy postanowili zrobić kurs oraz zakupić sprzęt do latania w Polsce, przy okazji ściągając polskich instruktorów paralotniarstwa na Grenlandię, aby ci doszkolili ich na miejscu. Czynnikiem wymuszającym te zmiany był kryzys finansowy - koszty lotu paralotni z napędem są bez porównania niższe od kosztu wynajmu helikoptera z pilotem - dotychczasowego sposobu pracy.
Praca podobna jest do tego co robią islandzcy farmerzy, którzy raz do roku zganiają owce w jedno miejsce. Na Grenlandii jednak teren na którym dziko pasą się renifery jest nieporównywalnie większy (loty będą się odbywać nad obszarem większym niż Półwysep Reykjanes) oraz poprzecinany fiordami, jeziorami i rzekami lodowcowymi, które uniemożliwiają wykorzystanie lądowych środków transportu. Oprócz izolacji (do najbliższej miejscowości jest ponad 100km, brak sieci GSM) i niesprzyjających warunków pogodowych, dodatkowym utrudnieniem będą komary i muszki, które chmarami całymi występują w tym rejonie.

W wyprawie wezmą udział: Karol Pawlik, Szczepan Pawluszek, Paweł Sztuba i Tomasz Chrapek. Część sprzętu potrzebnego podczas wyprawy zasponsorowała firma Dudek Paragliders.
Więcej szczegółów na temat przedsięwzięcia można znaleźć na stronie: www.ppgreenland.wordpress.com oraz na Facebooku.
W miarę możliwości postaramy się umieszczać aktualności z przebiegu wyprawy.  





Wypadek Henia na Hafrafell

Tuż przed planowanym wyjazdem na Grenlandię Henryk Paciejewski miał bardzo niefortunny wypadek na paralotni. Stało się to w najbardziej popularnym wśród paralotniarzy miejscu - zboczu góry Hafrafell, nieopodal Reykjaviku. Był to środek bardzo słonecznego dnia, co w połączeniu z bryzą morską generuje dosyć mocne turbulencje. Podczas swobodnego lotu "na żaglu", dosyć nisko nad ziemią prawa strona skrzydła podwinęła się ok 60%, co spowodowało momentalny skręt w stronę zbocza i brak czasu na reakcję. Skrzydło na którym Heniu latał swobodnie (Dudek Nucleon) jest przeznaczone pod napęd, natomiast przy zaciągnietych trymerach (czyli bez profilu samostatecznego zwiększającego stabilność) jego charakterystyka staje się dosyć sportowa (certyfikacja EN C).
Fakt, iż wypadkowi uległ tak doświadczony pilot jak Henryk rzucił cień na całe środowisko paralotniowe w Reykjaviku; w tym sezonie to już trzeci taki incydent.
Henryk ma złamaną nogę (złamanie otwarte) oraz uszkodzone 2 kręgi i obecnie dochodzi do siebie w szpitalu. Wszyscy trzymamy kciuki za jego szybki powrót do zdrowia.

Henryk Paciejewski. Fot. Tomasz Chrapek

piątek, 15 czerwca 2012

Hafragraturinn czyli podniebna owsianka


Doroczny festiwal swobodnego latania - Hafragrauturinn 2012 (w wolnym tłumaczeniu "owsianka") to islandzki odpowiednik francuskiego festiwalu w St Hilaire du Touve "Coupe Icare", podczas którego można podziwiać pilotów próbujących swych sił na przeróżnych machinach latających. Stroje uczestników jak również forma statku powietrznego są ograniczone jedynie wyobraźnią konstruktorów (no może też kilkoma zasadami aerodynamiki). Przesłanie festiwalu jest jasne: ma być kolorowo, zabawnie i latająco. Islandzkie święto swobodnego latania ma już kilkuletnią tradycję. Każdego roku przyznawane są nagrody za najlepiej wyglądającą maszynę latającą oraz za pierwsze i drugie miejsce w konkursie na celność lądowania.
W tym roku zarówno publiczność jak i pogoda dopisała. Wiatr, co prawda, po południu zmienił zdanie i zaczął wiać mocniej z północy, co jednak nie odstraszyło pilotów, którzy starali się wystartować mimo wiatru wzdłuż zbocza. Nie obyło się też bez kilku lądowań w krzakach, gdyż siła i kierunek wiatru zmieniły nieco schemat podchodzenia do lądowiska. Najcelniejsze lądowanie udało się Ásie Rán, a zaraz za nią, na drugim miejscu wylądował Samúel Alexandersson. Jury doceniło również przebrania Gussiego (sexy babe) i Egilla (kardynał), którzy dostali prezenty rzeczowe (wiatrak dl Gussiego i pozłacany uchwyt na papier toaletowy dla Egilla).
Generalnie impreza miała na celu radosne oderwanie się od ziemi i od przymusu latania "najlepiej jak się da".

Lądowisko. Fot. Tomasz Chrapek   
   
Gussi jako sexy babe. Fot. Tomasz Chrapek
Sultan Sammi. Fot. Tomasz Chrapek
Paweł i złe klocki. Fot. Tomasz Chrapek
Piknikowa atmosfera. Fot. Tomasz Chrapek
Paweł lądujący bez podwozia. Fot. Tomasz Chrapek
Asa jako Angry Bird. Fot. Tomasz Chrapek
Egill błogosławi grillowane kiełbaski. Fot. Tomasz Chrapek
Gussi ląduje w krzakach. Fot. Tomasz Chrapek
Kingo jako członek KISS. Fot. Tomasz Chrapek
Nagrodzeni. Fot. Tomasz Chrapek

środa, 13 czerwca 2012

Herdisarvik. Nocne latanie

Pozbyliśmy się nocy, a raczej Słońce zamieniło to co zwykle nazywamy nocą w dzień jasny. Cieszymy się i radujemy, gdyż wielka jest Słońca moc w tym względzie. Sławimy jego imię latając pod niebiosa późnymi nawet godzinami, gdy już spać się powinno.
Herdisarvik zadziałał tym razem i we trójkę wzbiliśmy się w powietrze grubo po 22. wieczorem. Niskie chmura ale wysokie morale i stabilny wiatr sprawiły, że sunąć wzdłuż długiego klifu można było godzinami. Niestety nie wszystkim było to dane - Paweł tuż po pierwszym "polu lawy" przecinającym klif nie wyskrobał się z powrotem i musiał lądować przygodnie. Kasia natomiast zaliczyła lot życia żeglując wzdłuż klifu nad jeziorem prawie 40 min. Mnie natomiast udało się bez jednego skrętu przedostać na drugi koniec klifu i przez półtorej godziny pozostać w (słabnącym) noszeniu. Niestety Pawłowi nie udało się wzpiąć z powrotem na klif aby wystartować pownie - zamiast tego miał niezłą przygodę z elementami wspinaczki górskiej. Na koniec pięknej latalnej nocy wracaliśmy przez kilka kilometrów piechotą do samochodu dzieląc się emocjami i próbując przetrwać inwazję muszek, które całą chmarą wisiały nad drogą.
Myślę, że skoro my możemy latać to im też się należy.


piątek, 18 maja 2012

PPG cross country - 81km

Dzień 29-go kwietnia był pod znakiem zachodniego wiatru. Wcinający się głęboko w ląd wiatr ten niósł nadzieję na daleki przelot na paralotni z napędem. Zdecydowaliśmy się na lot w trójkę - ja, Paweł i Heniu, w kierunku Selfoss, gdzie czekać miał na nas Krzysiek ze swoim napędem gotowym do lotu, Moim osobistym celem było także wypróbowanie nowego, prosto "spod igły" skrzydła Synthesis LT od Dudka, które to skrzydło kupiłem z myślą o pogoni za grenlandzkimi reniferami.
Paweł wystartował pierwszy i od razu skierował się na Selfoss, gdyż dysponował najwolniejszym z nas skrzydłem. Ja po starcie od razu odpuściłem trymery prawie do końca, co objawiło się wzrostem prędkości względem ziemi do 70km/h oraz prawie huraganowym wiatrem "w twarz". Niestety minus tak szybkiego skrzydła dał się zauważyć niedługo po starcie - aby utrzymać lot poziomy musiałem prawie do końca wciskać manetkę gazu; dodatkowo wznoszenie było bardzo ale to bardzo powolne.
Lot przebiegał nadzwyczaj spokojnie, jedynie nad Hveragerdi dało się odczuć ruchy powietrza spowodowane wieloma ciepłymi źródłami w okolicy. Nad Selfoss dołączył do nas Krzysiek i przez kilka kilometrów lecieliśmy razem (no, może w kilkukilometrowych odstępach). Na wschód od Selfoss roztacza się płaska kraina urodzaju z dosyć monotonnym krajobrazem farm i pastwisk rozsianych tu i tam oraz z nieodzowną nitką Jedynki przecinającą krajobraz.
Kierując się wzdłóż głównej trasy dolecieliśmy do Helli, którą poznaliśmy po charakterystycznym lotnisku, gdzie co lato odbywa się piknik lotniczy. Z racji postępującego zmroku to właśnie na tym lotnisku postanowiliśmy wylądować. Czekał tam już na nas Karol, który z powodu tymczasowego braku napędu postanowił towarzyszyć nam jako kierowca. Ja natomiast, wiedząc, że Paweł, który  został lekko z tyłu będzie jeszcze chwilkę leciał, postanowiłem kontynuować lot na wschód. Był to spory błąd, gdyż po zawróceniu w kierunku lotniska okazało się, że przeleciałem dobre kilka kilometrów dalej, a moja prędkośc postępowa spadła do 20km/h. Na domiar złego leciałem na resztkach paliwa, gdyż z jakichś powodów mój napęd pod Synthesisem spalił ponad 10 l w ciągu półtorej godziny. Tak więc w pewnym momencie poczułem znany mi już efekt "ostatnich kropel" polegający na nagłym, chwilowym wzroście obrotów oraz wyłączeniu silnika. Na szczęście ze sporym zapasem wysokości zdołałem zaciągnąć trymery i przygotować się do lądowania na polnej drodze, gdzieś na prywatnej posiadłości jakiegoś farmera. Zmrok zapadł całkiem podczas gdy trzęsąc się z zimna składałem skrzydło i napęd.
Ostatecznie wróciliśmy przywaleni napędami do Reykjaviku około północy. Pokonaliśmy tego wieczoru ponad 80km w linii prostej - to jak dotychczas mój i Pawła rekord w przelocie otwartym. Sezon PPG otwarty na całego.
W okolicach Hveragerdi. Fot. Tomasz Chrapek

Paweł i Heniu nad Hellisheidi. Fot. Tomasz Chrapek

czwartek, 23 lutego 2012


Jak to się wszystko zaczęło

            A no zaczęło się wszystko niewinnie jak zawsze. Pewnego razu chyba majową porą  zaproponowano mi wyjazd do Akureyri, moi znajomi jechali polatać, ja miałem w planach zwiedzanie oraz wyprawę na ryby, co było na tamtą chwilę moim głównym hobby. Podczas jednej z pierwszych wypraw w góry zostałem poproszony o zjechanie samochodem na lądowisko i tam właśnie po raz pierwszy fizycznie zetknąłem się z tym sportem, tam nastąpiła moja pierwsza sesja groundhandlingowa. 
Po powrocie do domu, moje myśli coraz częściej uciekały na zieloną łąkę, gdzie mogłem ćwiczyć ze skrzydłem, zamiast nad jeziora, z których mogłem wyciągać lśniące tęczaki. Po paru sesjach na ziemi wybrałem się z chłopakami Szczepanem oraz Dimitrim na górkę, żeby popatrzeć jak latają. Wszedłem sobie na małe wzniesienie i nie wiedzieć kiedy, miałem uprząż na plecach. Dodawać nie muszę, że byłem jeszcze całkowicie zielony. Gdy skrzydło weszło nad moją głowę usłyszałem od Szczepana odwróć się i biegnij! Po dwóch krokach znalazłem się  w powietrzu. Tego dnia „wzbiłem się” się może na 20 metrów, ale w tym czasie wydawało mi się, że wiszę na wysokości 2 kilometrów. Pierwsze lądowanie miało miejsce na jednym z niewielu drzew rosnących na Islandii. Wtedy już wiedziałem, że połknąłem przynętę, haczyk, ciężarek oraz spławik.  Przez kilka kolejnych miesięcy nie myślałem o niczym innym. Zabrałem się za studiowanie literatury oraz intensywne ćwiczenia na ziemi. W październiku tego samego roku zakupiłem moje pierwsze skrzydło, Plus Dudek rozmiar 28 z trymerami, uprząż Karpo Standart oraz zapas jakiejś czeskiej firmy. Kiedy miałem już za sobą zakup podstawowego sprzętu, zacząłem dokupywać dodatki: kask, wario, gps oraz ubrania.
 Większość czasu spędzałem na sprawdzaniu prognozy pogody, szukając warunków chociaż do groundhandlingu. Pod koniec listopada doznałem pierwszej kontuzji, próbowałem wystartować z wiatem w plecy około 0,2m/s, skończyło się poważnym skręceniem kostki, które leczyłem przez około 6 miesięcy. Mój pierwszy świadomy zlot miał miejsce 27 marca 2011 z górki zwanej Hafrafell. Było cudowanie! W maju skończyłem kurs oraz zrobiłem licencję paralotniową. Wiosna i lato upłynęły mi na pracy, przeglądaniu prognozy pogody oraz wyprawach na górki. Po wykonaniu paru zlotów zacząłem próbować nieśmiało żagla, a potem termiki, na którą  jeszcze nie byłem gotowy. W międzyczasie doświadczyłem czynności towarzyszących lataniu, takich jak paradriving czy parawaiting.
Przyszła jesień, słota, a potem zima i islandzka niepogoda. Wspomniane wcześniej zjawiska, zwłaszcza paradriving, skłoniły mnie do szukania alternatywnego sposobu latania. Moi znajomi latali również na silnikach. Postanowiłem spróbować. Po pierwszym locie stwierdziłem, że nie jest to, aż tak „nieetyczne” wobec latania swobodnego. Zacząłem myśleć o kupieniu napędu. Mój drugi lot na PPG nie wyglądał różowo, popełniłem błąd i nie zapiąłem kasku, latałem parę minut w termice, chciałem sprawdzić, co się dzieje ze skrzydłem i w tym właśnie momencie kabel od radia wciągnał mi kask prosto w silnik. Wylądowałem awaryjnie, ale bezpiecznie. Po wszystkim zdałem sobie sprawę, że miałem dużo szczęścia, wychodząc z tego cało. Dzięki tej przygodzie zrozumiałem, że latanie z napędem i szybowanie swobodne to dwa różne światy.
Właśnie wróciłem z wyprawy  na Teneryfę, gdzie uczyłem się jak latać w termice, polecam każdemu to miejsce. Doświadczony instruktor Tandemu pokazał mi, na czym polega latanie w termice, wytknął błędy, jakie popełniałem podczas pilotażu. Każdemu kto zaczyna przygodę z lataniem i ma już jako takie doświadczenie, ale nadal uważa się, tak jak ja za początkującego polecam taką lekcję poglądowa.

poniedziałek, 6 lutego 2012

Zimowy, islandzki paramotoring

Styczeń rzadko pozwala paralotniarzom ma Islandii na cokolwiek innego niż wspominanie letnich lotów, ewentualnie planowanie przyszłych. A tu proszę - w styczniowy weekend (inne dni tygodnia praktycznie odpadają z powodu ciemności która zalega ok godziny 16) udało nam się polatać na napędzie w towarzystwie słońca i śniegu. Co prawda lot Pawła nie skończył się po jego myśli (o tym później), ale generlanie dzień zakończył się paraklotniowym sukcesem, który przypieczętowany został triumfalnym zlotem z pobliskiej górki - Ulfarsfell. Miejmy nadzieję, że poczatek roku wyznaczył pewne standardy, przynajmniej zimowe.